wtorek, 24 listopada 2015

Prolog.

Londyn to jedno z najpiękniejszych miast na świecie. Kiedy człowiek do niego przyjeżdża do razu czuje tą niezwykły klimat który go otacza. Może to przez mgłę, a może przez deszcz, ale każdy przez wyjątku wczuwa się w tą niezwykła atmosferę miast które niesie za sobą wielką historię oraz tradycję.
Już jako mała dziewczynka wiedziałam ze chce właśnie tu mieszkać. W stolicy kultury, mieście Willa Szekspira. Chciałam codziennie rano budzić się i pić kawę patrząc na BigBena. Chodzić na randki do małych kafejek. Całować się pod parasolem kiedy pada ulewa mimo że słońce wychodzi za chmur.
W przeciągu tych pięciu lat, od kiedy tu mieszkam zdążyłam to zrobić. Po pewnym czasie przestałam nawet na to zwracać uwagę, Londyn stał się dla mnie niczym fascynującym. Tłum przed BigBenm odbierał mu urok, randki w kafejkach stały się męczarnia bo zanim zdarzyliśmy z Jamesem dostać się do kasy obije musieliśmy wracać. Ciągły wiatr, wilgoć i deszcz stały się po prostu nieznośne. Jedyne co nigdy nie straciło uroku to te pocałunki pod parasolem, ale teraz kiedy go przy mnie nie ma. Stały mi się obce, a ich wspomnienie bolesne.
Ale jednak teraz kiedy jestem bliska wyjazdu i rozpoczęcia spełniania moich fantazji na nowo czuję pewnego rodzaju sentyment. To tu w tym mieście, po raz pierwszy napiłam się kawy. Tu poznałam moich wiernych przyjaciół, to też tu po raz pierwszy się zakochała. W tym mieście po raz pierwszy naprawdę się zakochałam. To tu straciłam być może z własnej pychy, upartości i ambicji człowieka którego kochałam.
Może jednak powinnam wyjechać.
Tak na pewno powinnam, bo kiedy wyjadę i zacznę wszystko od nowa to co przeżyłam, chwilę szczęścia i smutku nabiorą sensu.
-Dwie kreski – głos mojej mamy uderzał we mnie. Jednak ja siedziałam dalej skulona na ziemnej posadzce łazienki i patrzyłam się tępo w małe kwiatki na płytkach. – Lily – położyła dłoń na moim ramieniu.
-Ja, ja … ja nie mogę go urodzić – powiedziałam, a kiedy te słowa do mnie dotarły poczułam rozrywający ból w klatce piersiowej. – Ja mam plany, mam studia, moje stypendium, James jest niedojrzały … Boże – uderzyłam z cała siłą w płytki za mną. – My przecież się rozstaliśmy.
-Cicho kochanie, spokojnie – wyszeptała mi we włosy i przytuliła do siebie. – Będzie wszystko dobrze – poczułam jak jej łzy kapią mi na włosy. Wtuliłam się w koszule mamy, niczym pięcioletnia dziewczyna i płakałam, bo co innego mogłam teraz zrobić.
To dziecko, ten pasożyt, ten owoc mojej miłości do Jamesa i jego do mnie. On – ona rujnuję właśnie mi życie, moje plany…
Ja muszę się tego pozbyć.
Przecież to nie dziecko, prawda? To tylko komórka.
Ja właśnie dostałam stypendium badawcze w Paryżu.
Ja mam być tą co dostanie dyplom w tej rodzinie.
James i ja się rozstaliśmy, po tylu kłótniach i płaczach i powrotach i …
On się nie na daję na ojca. Sam jest na drugim roku studiów. Ciągle imprezuję, piję, pali, mieszka z Alenem. Nie umiał się zmienić, poświecić dla mnie, a co dopiero dla dziecka.
Ja musze się tego pozbyć. Ja musze się pozbyć ostatniej rzeczy która mnie z nim łączy.
Ja… Ja muszę.

Wybacz mi mój mały Króliczku.